"Szczęśliwe oczy, które widzą to co wy widzicie"...
właśnie wróciłam z rorat w jednej małej wiosce za Prerovem.
Ciemno... świat w mieście już rozpędzony...
mała kapliczka w środku wioski jak z obrazka... małe rozświecone okienka a w środku pełno ludzi...
pełno ...co oczywiście nie znaczy, że wszyscy ... zaledwie jakaś garstka.
było tam coś INNEGO .hmmm może te SZCZĘŚLIWE OCZY????
tak ! oni patrzyli szczęśliwymi oczyma... a ich spojrzenie miało w sobie radość i nadzieję! byli świadomi po co przyszli i dlaczego!
W aucie nie mogłam się powstrzymać i zapytałam Mariusza, czy czuł tą inność? Tak! oznajmił...
Parafia należ do Radka, którego Mariusz zastępował.
Oświecony ksiądz... i od razu widać, że jego "owce" są oswojone... zadbane... łagodne... jakieś takie piękne...
ja tych ludzi określiłam słowem: "normalni" ... Mariusz stwierdził, że raczej:"nienormalni"...
za rogiem ulicy spora grupka dzieci czekających na autobus... szkoda, że nie byli w kapliczce...
tam było ciepło i przyjemnie... tam dzień zaczynał się przy świetle...
mieli przy nogach małe lampioniki ...
byli szczęśliwi!
poniedziałek, 3 grudnia 2018
niedziela, 2 grudnia 2018
w drogę
"Daj mi poznać, Twoje drogi, Panie,
naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami.
Prowadź mnie w prawdzie według Twych pouczeń,
Boże i Zbawco, w Tobie mam nadzieję..."
/Ps 25,4-5/
Bycie w drodze wcale nie jest łatwe...
W piątek wyruszyłyśmy wieczorową porą na Słowację.
Było ciemno a my miałyśmy pierwszy raz jechać nową trasą...
oczywiście, że zabłądziłyśmy...jedna chwila nieuwagi...zakręt nie w tą stronę co było trzeba... i nie dojechałyśmy na czas...
Na miejscu czekało nas ważne spotkanie i swego rodzaju DROGA... etap do przejścia RAZEM... słuchanie... decydowanie... akceptowanie...
mierzenie się z tym, że nie zawsze rzeczy idą po mojemu...
tak właściwie jest każdego dnia.
każdy szczegół wymaga jakiejś uwagi... mniejszej, czy większej... i ciągle się uczę... najbardziej samej siebie...
teraz wokół mnie wszystko nowe... miejsce... ludzie... praca...
próbuję odnajdywać ślady do JAKIEGOŚ nowego celu... pytam... rozglądam się... zadziwiam...
za chwilę skończy się I niedziela Adwentu...
jeszcze rano ze wspólnotą... w radości i świętowaniu... potem w podróży... a na koniec dnia koncert orkiestry kontrabasowej! balsam dla duszy ... chciałbym tak dać się nieść... melodią... pięknem... radością...
takim prostym ułamkiem sekundy, kiedy się powieka zamyka i pokój nastaje wraz z dotknięciem ciepłą dłonią policzka ...
wtorek, 20 listopada 2018
Czyżby: "jak u Pana Boga za piecem"?
Za parę miesięcy będę to miejsce nazywała: "klasztor na poddaszu". Dziś to by nie była prawda, bo poddasze nie jest jeszcze gotowe na całkowitą przeprowadzkę.
Jednak stopniowo zaczynamy się zadomawiać w różnych kątach wielkiej plebani.
Moje dwie siostry są tu już miesiąc a ja od niedzielnego wieczora.
Zaś tubylcy w małych dawkach uczą się NAS... obserwują... pytają... sprawdzają i odnoszę wrażenie, że doznają wielu zdziwień...
My same wielokrotnie zastanawiamy się nad tym, co nas różni od innych sióstr...
wiemy i nie wiemy - tak naprawdę... ale zabawnie jest, gdy udaje nam się wywołać zaskoczenie i rozwalić jakiś tłusty stereotyp...
...ale wracając do mojego "od wczoraj":
W ciągu właściwie kilku dni okazało się, że jest do podjęcia nowe wyzwanie... i należy reagować natychmiast... miałam dwa tygodnie na zakończenie pracy w parafii i w hospicjum... chyba do wczoraj nie zupełnie poważnie traktowałam tę prawdę... stała się jednak faktem... i wyszło na jaw, że mi wcale nie jest wszystko jedno...
z drugiej strony cieszę się bardzo na nowe!!!
pracuję w końcu nad tym od kilku lat... czytam znaki... próbuję słuchać...słyszeć... reagować na tchnienie Ducha... staję do walki z wiatrakami, bo wewnętrznie czuję, że tego chce Pan Bóg... buntuję się jak prorocy ze Starego Testamentu i wciąż dziwię niesłychaną fantazją Najwyższego...
Nie zostawia w świętym spokoju...
Tak naprawdę nie wiem, czy wyzwanie, którego się podjęłam na dziś dzień zrealizuje się tak jak jest to planowane...
Tak, czy inaczej od wczoraj uczę się być przedszkolanką...(?) tak jakoś bym to nazwała... ;)
Właściwie celem jest asystowanie małej, bardzo chorej pięcioletniej dziewczynce.
Niestety widziałyśmy się tylko raz...
Dziewczynka jest w szpitalu i czekamy co będzie dalej...
Mam czas zadomowić się w przedszkolu i wszystkiego(!!!) nauczyć.
Dziś na przykład udało mi się uśpić troje dzieci w ciągu jakiś 15 minut!!!
Doświadczona przedszkolanka pokazała mi jak się to robi.
Powiedziała:"połóż mu dłoń na głowę i tak chwilę trzymaj"... noooo!!! to było coś!!!
czułam się jak na modlitwie wstawienniczej. Gdy pierwsze dziecko zasnęło usiadłam między dwoma leżakami i użyłam obu dłoni równocześnie usypiając kolejne dzieci. Genialne doświadczenie!
no i jeszcze miałam kiedyś marzenie: zobaczyć na własne oczy, jak się stosuje metodę Montessori w pracy z dziećmi. No i widzę!
W tym przedszkolu wiele się czerpie z tej metody. Będę więc mogła nauczyć się tego trochę...
Nowy rozdział czas zacząć...
Ps. zdjęcia nie przedstawiają sali muzealnej, ale jeden z wielkich pokoi owej dziekańskiej plebani,gdzie mam swój tymczasowy kątek. Czyżby: "jak u Pana Boga za piecem"? ;)
niedziela, 19 sierpnia 2018
ANTIOCHIA Wielkie cuda w małych rzeczach :)
Moja Antiochia ma swój początek kilka lat temu,
kiedy zaczynałam poznawać czeską rzeczywistość. Chciałam wiedzieć, jak to tu
wszystko działa… pytałam… rozglądałam się i miedzy innymi usłyszałam o
genialnym dziele stworzonym przez ołomunieckich seminarzystów.
Potem „przypadkiem”* w seminaryjnej pralni* spotkałam kleryka teraz już diakona, który Antiochią żył.
Zaprosił na jesienne spotkanie.
Tam miałam możliwość osobiście spotkać młodych ludzi z wszystkich 4 turnusów odbywających się przez lato na dwóch miejscach w Czechach i na Morawie.
Miałam przed oczami opowieści, które - prezentacja za prezentacją- składały się w całość jednej historii o tym, jak powstaje coś z niczego.
Świadectwo było tak przekonywujące, że budziło się we mnie pragnienie, aby kiedyś w takiej akcji uczestniczyć!
Potem „przypadkiem”* w seminaryjnej pralni* spotkałam kleryka teraz już diakona, który Antiochią żył.
Zaprosił na jesienne spotkanie.
Tam miałam możliwość osobiście spotkać młodych ludzi z wszystkich 4 turnusów odbywających się przez lato na dwóch miejscach w Czechach i na Morawie.
Miałam przed oczami opowieści, które - prezentacja za prezentacją- składały się w całość jednej historii o tym, jak powstaje coś z niczego.
Świadectwo było tak przekonywujące, że budziło się we mnie pragnienie, aby kiedyś w takiej akcji uczestniczyć!
Tego lata udało się!
Mało tego! Również moje siostry „zaraziły” się
Antiochią*!
Długi czas na liście turnusu C byłam tylko ja.
Zachęcałam kogo tylko mogłam, aż w końcu udało się!
Odważyła się dołączyć Jitka.
Wiem, że było to dla niej wielkie wyzwanie. Bardzo cenie sobie i jestem jej wdzięczna za wszystko, co swoją osobą wniosła do wspólnie przeżytego czasu.
Nie tylko ja byłam pod wrażeniem tego jakim pięknym człowiekiem jest Jitka i ile można się od niej nauczyć.
Wiem, że było to dla niej wielkie wyzwanie. Bardzo cenie sobie i jestem jej wdzięczna za wszystko, co swoją osobą wniosła do wspólnie przeżytego czasu.
Nie tylko ja byłam pod wrażeniem tego jakim pięknym człowiekiem jest Jitka i ile można się od niej nauczyć.
Kilka dni przed rozpoczęciem naszej części Antiochii na
lisie pojawiły się jeszcze dwie osoby.
Z tego ostatecznie przyjechała jedna. Był to Samuel pochodzący ze Słowacji.
Z tego ostatecznie przyjechała jedna. Był to Samuel pochodzący ze Słowacji.
Stworzona przez nas grupa była specyficzna.
Ograniczały nas rożne zdrowotne niedomagania... no i to że nas było porostu mało! A zadnie do spełnienia całkiem wielkie i odpowiedzialne.
Poza tym poprzednie dwa turnusy postawiły wysoką poprzeczkę do przeskoczenia .
Ograniczały nas rożne zdrowotne niedomagania... no i to że nas było porostu mało! A zadnie do spełnienia całkiem wielkie i odpowiedzialne.
Poza tym poprzednie dwa turnusy postawiły wysoką poprzeczkę do przeskoczenia .
Wiedzieliśmy, że nie możemy popsuć tego co już w
Brezowe zaczęło nieśmiało kiełkować!
Szybko zrozumieliśmy, że chodzi o wielką rzecz! Że
tych kilka wierzących osób w parafii potrzebuje wsparcia i nadziei, że będą żyć!
Na każdym kroku przekonywałam się, jak Pan Bóg
działa, zwłaszcza w naszej niedoskonałości i ograniczeniach.
Że te „wielkie” rzeczy dokonują się całkiem
zwyczajnie,
w drobiazgach...
w drobiazgach...
Nikt z nas nie umiał grać na żadnym instrumencie,
a animowaliśmy w kościele każdego dnia modlitwy.
a animowaliśmy w kościele każdego dnia modlitwy.
Wiedzieliśmy, że bardzo by pomógł dźwięk gitary, ale
musieliśmy się bez tego obejść.
Bóg posyłał nam również „aniołów” – tak nazwaliśmy
osoby, które darowały nam swój czas i wsparły przy organizowanych akcjach.
Już pierwszym takim aniołem, był Milan. Seminarzysta,
który został z nami z poprzedniego turnusu na dwa dni. Potem Rasti mogła
przyjechać na jeden dzień, a następnie Katka ze swoją siostrą Michaelą.
Ostatecznie przy żadnej czynności nie byliśmy sami.
Zawsze był ktoś, kto akurat mógł nam pomóc, czy to z czeską gramatyką w pisaniu plakatów i kroniki, czy pieczeniu ciasta na parafialna kawiarnie, czy organizowaniu przechadzki z piknikiem...
Ostatecznie przy żadnej czynności nie byliśmy sami.
Zawsze był ktoś, kto akurat mógł nam pomóc, czy to z czeską gramatyką w pisaniu plakatów i kroniki, czy pieczeniu ciasta na parafialna kawiarnie, czy organizowaniu przechadzki z piknikiem...
Wybraliśmy sobie za patrona św.Jana Pawła II i jemu
każdego dnia zawierzaliśmy Brezovou.
Wciąż jestem zaskoczona, jak szybko stali się dla mnie ważni ludzie, którzy pojawiali się każdego dnia między nami. Nie były to tłumy.
Zaledwie kila osób, które chciały z nami być, rozmawiać, modlić się, bawić, tworzyć, spacerować...które nam pomagały w zwyczajnych rzeczach.
Wciąż jestem zaskoczona, jak szybko stali się dla mnie ważni ludzie, którzy pojawiali się każdego dnia między nami. Nie były to tłumy.
Zaledwie kila osób, które chciały z nami być, rozmawiać, modlić się, bawić, tworzyć, spacerować...które nam pomagały w zwyczajnych rzeczach.
Widziałam, jak ważne jest dać świadectwo o dobroci
Boga, któremu zależy na człowieku!
Że w przyjęciu tej prawdy jest siła, aby pokonać jakiekolwiek trudności, czy ciemność. Z inspiracji i z pomocą s.Rasti i s.Lenki zabrałam do Brezovej ceramiczne krzyże z których w bibliotece powstała wystawa.
Natomiast jedna z akcji, na którą zapraszaliśmy mieszkańców bylo tworzenie z gliny krzyży życia.
Krzyż nagle stał się symbolem naszego turnusu.
Drewniany krzyż znaleziony na strychu wykorzystaliśmy do dekoracji w kościele. Przynosiliśmy pod niego przedmioty, które ilustrowały temat dnia a dla każdego oznaczyły coś osobistego, co chciał zawierzyć Bogu.
Krzyż był wpisany często w to, czym dzieliły się spotkane osoby... zwłaszcza w boleści z tego, że parafia ledwo żyje... że choć mieszkańców Brezovej jest wielu, to tylko kilka osób chce być częścią wspólnoty kościoła... że proboszcz po kilkunastu latach służby, robiąc co tylko możne stracił nadzieje...
Jakie to szczęście, że krzyż Jezusa był droga do zmartwychwstania!
Wierzę, że żadna dotknięta w Brezovej trudność nie jest bez sensu. Że Bóg, Pan życia, zbudzi stopniowo to co uśpione...
Myślę,że już miałam okazje spróbować jednego z pierwszych owoców tego budzenia! Decyzja, aby zorganizować katechezę dla 5 dzieci. Zacząć się spotykać na plebani.
Zostawiliśmy ochotnikom materiały, które mogą wykorzystać, a oni uwierzyli, że dadzą radę.
O. Jan, który poprowadził ostatni tego lata turnus Antiochii, podczas wymiany naszych grup trafnie stwierdził, że „ Antiochia jest o cudach”.
Chętnie tą myśl powtarzam dzieląc się moim doświadczeniem tego czasu. Tak to własnie jest!
Przekonałam się na własnej skórze, jak w małych, niepozornych a zwłaszcza całkiem niedoskonałych rzeczach Bóg działa wielkie cuda!
---------------------------------------------------
Że w przyjęciu tej prawdy jest siła, aby pokonać jakiekolwiek trudności, czy ciemność. Z inspiracji i z pomocą s.Rasti i s.Lenki zabrałam do Brezovej ceramiczne krzyże z których w bibliotece powstała wystawa.
Natomiast jedna z akcji, na którą zapraszaliśmy mieszkańców bylo tworzenie z gliny krzyży życia.
Krzyż nagle stał się symbolem naszego turnusu.
Drewniany krzyż znaleziony na strychu wykorzystaliśmy do dekoracji w kościele. Przynosiliśmy pod niego przedmioty, które ilustrowały temat dnia a dla każdego oznaczyły coś osobistego, co chciał zawierzyć Bogu.
Krzyż był wpisany często w to, czym dzieliły się spotkane osoby... zwłaszcza w boleści z tego, że parafia ledwo żyje... że choć mieszkańców Brezovej jest wielu, to tylko kilka osób chce być częścią wspólnoty kościoła... że proboszcz po kilkunastu latach służby, robiąc co tylko możne stracił nadzieje...
Jakie to szczęście, że krzyż Jezusa był droga do zmartwychwstania!
Wierzę, że żadna dotknięta w Brezovej trudność nie jest bez sensu. Że Bóg, Pan życia, zbudzi stopniowo to co uśpione...
Myślę,że już miałam okazje spróbować jednego z pierwszych owoców tego budzenia! Decyzja, aby zorganizować katechezę dla 5 dzieci. Zacząć się spotykać na plebani.
Zostawiliśmy ochotnikom materiały, które mogą wykorzystać, a oni uwierzyli, że dadzą radę.
O. Jan, który poprowadził ostatni tego lata turnus Antiochii, podczas wymiany naszych grup trafnie stwierdził, że „ Antiochia jest o cudach”.
Chętnie tą myśl powtarzam dzieląc się moim doświadczeniem tego czasu. Tak to własnie jest!
Przekonałam się na własnej skórze, jak w małych, niepozornych a zwłaszcza całkiem niedoskonałych rzeczach Bóg działa wielkie cuda!
---------------------------------------------------
*podobno nie ma przypadków ;)
* w seminarium podczas wakacji odbywały się
rekolekcje prowadzone przez wspólnotę Błogosławieństw na których akurat
byłam.
* nazwa brzmi jak choroba… ;)… faktycznie chyba coś
z choroby w sobie ma ;) na szczęście całkiem zdrowej choroby.
piątek, 1 czerwca 2018
ekumenizm i Boże Ciało...
Tu uroczystość Bożego Ciała skromna.
Nie ma dnia wolnego od pracy.
O ile są procesje, to raczej wieczorem, bądź przeniesione na niedziele.
Jak się człowiek nauczy inaczej... to chcąc nie chcąc porównuje.
Czasem zatęskni za wpojoną od dziecka tradycją...
ciekawe jak czasem mocno coś tkwi, że aż się łezka w oku zkręci...
Dobre to na zamyślenie się nad sensem rzeczy, nad ich głębią.
Od rana socjalne sieci przelewały się informacjami i zdjęciami z przygotowań... piękne kwiatowe dywany na śląsku i ogromne ołtarze budowane w miastach ... informacje o wieczornych koncertach uwielbienia!
Potem świeże relacje z samych uroczystych mszy i procesji.
Wszystko zapięte na ostatni guzik!
Na bogato...
piękni, eleganccy ludzie,tłumy ludzi!
Serce rośnie!
Mnie to wzrusza.
Myślę że to coś wielkiego i wcale nie oczywistego...
dla mnie ten dzień odbywał się tak jak każdy inny...
no! popołudniu lekkie zmiany spowodowane organizacją ołtarza na rynku...
Prosto, skromnie, ale pięknie.
Przed południem zadzwoniła ewangelicka pastorka, moja koleżanka z hospicjum...
chciała się spotkać wieczorem na pogaduchy. Zapomniała, że my mamy Boże Ciało.
Nie obyło się bez żartów ekumenicznych...
Niegroźna wymiana zdań z humorem... bo wiesz my to mamy tak... a my tak...
i kluczowe... bo my wierzymy, ze jest obecny tylko chwilę...
a my wierzymy że jest obecny cały czas...
w czym się tu jedność przejawiła?
dla mnie była namacalna w zdrowym i bez ironii śmiechu i wyraźnie wyczuwalnym szacunku mimo iż różnice w wierze kolosalne...
bez nadymania i mani wielkości...
Potem dostałam pouczenie na temat odwagi pójścia na całość w misyjnych przestrzeniach, które pomału zaczynają się przed naszą wspólnotą otwierać... a ja oczywiście wątpię...
za te rady to jej wdzięczna jestem!
Ten ekumenizm lubię!
On również nie jest taki oczywisty i prawdopodobnie mam szczęście doświadczając tu pięknych spotkań z mądrymi i otwartymi ludźmi.
No bo jak to jest w rzeczywistości? hmmm...
Moje, twoje, nasze,...
ile jest światów i na nie poglądów...
ile jest Prawd tych Najprawdziwszych...
ile mamy bo się nam darem dostało...a ile sami nabraliśmy garściami... ile nie mamy...
i co właściwie z tym robimy, albo nie...
co jest ważne i bez czego się żyć nie da albo da...
takie Boże Ciało moje...
Nie ma dnia wolnego od pracy.
O ile są procesje, to raczej wieczorem, bądź przeniesione na niedziele.
Jak się człowiek nauczy inaczej... to chcąc nie chcąc porównuje.
Czasem zatęskni za wpojoną od dziecka tradycją...
ciekawe jak czasem mocno coś tkwi, że aż się łezka w oku zkręci...
Dobre to na zamyślenie się nad sensem rzeczy, nad ich głębią.
Od rana socjalne sieci przelewały się informacjami i zdjęciami z przygotowań... piękne kwiatowe dywany na śląsku i ogromne ołtarze budowane w miastach ... informacje o wieczornych koncertach uwielbienia!
Potem świeże relacje z samych uroczystych mszy i procesji.
Wszystko zapięte na ostatni guzik!
Na bogato...
piękni, eleganccy ludzie,tłumy ludzi!
Serce rośnie!
Mnie to wzrusza.
Myślę że to coś wielkiego i wcale nie oczywistego...
dla mnie ten dzień odbywał się tak jak każdy inny...
no! popołudniu lekkie zmiany spowodowane organizacją ołtarza na rynku...
Prosto, skromnie, ale pięknie.
Przed południem zadzwoniła ewangelicka pastorka, moja koleżanka z hospicjum...
chciała się spotkać wieczorem na pogaduchy. Zapomniała, że my mamy Boże Ciało.
Nie obyło się bez żartów ekumenicznych...
Niegroźna wymiana zdań z humorem... bo wiesz my to mamy tak... a my tak...
i kluczowe... bo my wierzymy, ze jest obecny tylko chwilę...
a my wierzymy że jest obecny cały czas...
w czym się tu jedność przejawiła?
dla mnie była namacalna w zdrowym i bez ironii śmiechu i wyraźnie wyczuwalnym szacunku mimo iż różnice w wierze kolosalne...
bez nadymania i mani wielkości...
Potem dostałam pouczenie na temat odwagi pójścia na całość w misyjnych przestrzeniach, które pomału zaczynają się przed naszą wspólnotą otwierać... a ja oczywiście wątpię...
za te rady to jej wdzięczna jestem!
Ten ekumenizm lubię!
On również nie jest taki oczywisty i prawdopodobnie mam szczęście doświadczając tu pięknych spotkań z mądrymi i otwartymi ludźmi.
No bo jak to jest w rzeczywistości? hmmm...
Moje, twoje, nasze,...
ile jest światów i na nie poglądów...
ile jest Prawd tych Najprawdziwszych...
ile mamy bo się nam darem dostało...a ile sami nabraliśmy garściami... ile nie mamy...
i co właściwie z tym robimy, albo nie...
co jest ważne i bez czego się żyć nie da albo da...
takie Boże Ciało moje...
niedziela, 18 lutego 2018
PUSTYNIA
... suche, nijakie, martwe... otulone nocą...wydawałoby się beznadziejne...
ile to razy siadam na piasku mojego zwątpienia...
ile to razy trwam w przekonaniu, że tyle muszę sama ogarnąć, zrozumieć... rozwiązać... w sobie, wokół mnie, w innych...
pogrążam się w doświadczenie bezradności... samotności i ryzykuję...
poddaję się próbę złego...
Ale pustynia może rozkwitnąć!
po czasie suchym przychodzi czas deszczu!
w Boży plan wpisane jest i to niełatwe...
W Nim da się dosięgnąć niemożliwego...
oby tylko nie przegapić chwili łaski...
tego czasu, gdy na granicy ludzkich sił należy otworzyć puste dłonie i pozwolić je napełnić Jego siłą a nie moją...
nawet jeśli prosi o coś po ludzku niezrozumiałego...
wziąć narzędzia i zbudować arkę?... przetrwać powódź aby zachwycić się tęczą?...
dać się ocalić wiarą...tym małym we mnie przeczuciem, że się cuda dzieją każdego dnia.
zobacz:
I czytanie I niedzieli Wielkiego Postu
II czytanie I niedzieli Wielkiego Postu
ile to razy siadam na piasku mojego zwątpienia...
ile to razy trwam w przekonaniu, że tyle muszę sama ogarnąć, zrozumieć... rozwiązać... w sobie, wokół mnie, w innych...
pogrążam się w doświadczenie bezradności... samotności i ryzykuję...
poddaję się próbę złego...
Ale pustynia może rozkwitnąć!
po czasie suchym przychodzi czas deszczu!
w Boży plan wpisane jest i to niełatwe...
W Nim da się dosięgnąć niemożliwego...
oby tylko nie przegapić chwili łaski...
tego czasu, gdy na granicy ludzkich sił należy otworzyć puste dłonie i pozwolić je napełnić Jego siłą a nie moją...
nawet jeśli prosi o coś po ludzku niezrozumiałego...
wziąć narzędzia i zbudować arkę?... przetrwać powódź aby zachwycić się tęczą?...
dać się ocalić wiarą...tym małym we mnie przeczuciem, że się cuda dzieją każdego dnia.
zobacz:
I czytanie I niedzieli Wielkiego Postu
II czytanie I niedzieli Wielkiego Postu
Subskrybuj:
Posty (Atom)