czwartek, 10 listopada 2016

nie czarno...


Od chwili czarnych protestów zbudziło się we mnie wspomnienie jednego spotkania…
Długo zastanawiałam się, czy mam o tym spotkaniu napisać… a jeśli, to w jaki sposób…
Na tyle było ono dla mnie wielkie a zarazem delikatne, że jakby nie mieściło się w żaden szablon wyrazu… włożyłam je w serce i nie raz pochylałam głowę z zapytaniem samej siebie… ale trochę tak aby i Pan Bóg usłyszał: czy owa spotkana osoba ma się lepiej… albo całkiem już dobrze…
W chwili, gdy się poznałyśmy nie miała się najlepiej…
Siedziała przed dużym płótnem malarskim na, którym było już sporo kolorów. Przenikały się tworząc barwne okręgi z pewnie określonym środkiem…
Oczywistym było pytanie o to, co w taki ekspresyjny sposób autorka chciała wyrazić.
Okazało się, że podobnych obrazów było w pracowni więcej…
Cel:… spotkać się ze swym nienarodzonym dzieckiem, któremu nie pozwoliła się urodzić… tak zdecydowała bez większych skomplikowanych przyczyn.…  dokonała aborcji… i żyła sobie dobrych kilka lat nie mając potrzeby faktu rozpamiętywać… jak przyszedł odpowiedni dla niej czas… zdecydowała, aby drugie dziecko przyszło na świat…
Piękna, ciepła kobieta, której niczego w życiu nie brakowało… ale w chwili naszego spotkania rozpaczliwie sparaliżowana proaborcyjnym syndromem, który doprowadził ją do choroby psychicznej…
Jak? …. Całkiem niepozornie… synek, któremu pozwoliła żyć, gdy zaczął mówić, jednego dnia (nie wiedząc przecież nic o jej czynie…)  zapytał ją wprost o imię swojego braciszka, którego czasem widzi …
Oszalała… świat się jej w jednej chwili przewrócił do góry nogami…
Uświadomiła sobie, że to nie był tylko zlepek komórek… ale człowiek, któremu nie dała szansy żyć…
Dręczyło ją uporczywe pragnienie spotkania się z żywym dzieckiem…
łagodniało, kiedy za pomocą kolorów próbowała dotrzeć do początku… wręcz dostać się do swojego łona, aby doświadczyć odpuszczenia… niestety każdy z pieczołowicie malowanych obrazów wnętrza był według niej niedoskonały… czegoś tam brakowało… wciąż nie dochodziło do upragnionego spotkania…
komentarz? Chyba zbędny…
kontrast rzeczywistości dość jasny…
nawet nie czarny albo biały…
ale kolorowy…
Przyznam, że dość spokorniałam podczas spotkań na psychiatrii…
W drodze ze szpitala nie tylko ja przemyślałam nad tym, który świat jest naprawdę prawdziwy… ten przemądrzały… krzyczący i pędzący nie wiem dokąd „NASZ”? czy ten ogołacający, kiedy się coś nagle stanie i rzeczy tak przecież pewne rozsypią w drobny mak… bezradność rozkładająca na łopatki… a może najprawdziwsza… wyzwalająca prawda o nas ludziach?… choć więcej lub mniej zagubieni… ale dziwnie oswobodzeni z masek …
nie uniesiemy wszystkiego w garści… nie wiele się w niej zmieści…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz