poniedziałek, 21 lipca 2014

... bywa...






Bywa, że żałuję podjętych decyzji… a straszliwie boli, gdy ten żal dotyczy tych podstawowych, które wytyczyły mojej życiowej drodze cel…
Cierpię, gdy rozchwieje mi się świat, bo nie potrafię zrozumieć ludzi danych mi na ten odcinek drogi…
Mój słaby punkt!... 
TO, bez czego nie wyobrażałam sobie mojego życia… 
LUDZIE! 
Potrafią mnie zachwycać i wzruszać do łez …
i potrafią doprowadzić do sytuacji, kiedy mam ich dość… kiedy nie mam ochoty z nimi mówić… na nich patrzeć… z nimi przebywać… 

Był dziś czas, abym wróciła pamięcią do momentów, które unosiły moje serce! Porywały jakimś jednym zdaniem… myślą… spostrzeżeniem… szukałam wtedy sensu… obserwowałam ludzi żyjących sensownie… pełnią człowieczeństwa… wartościami… zachwycałam się… zazdrościłam… pytałam, czy to też dla mnie… 
składałam układankę, która utwierdzała mnie w przekonaniu, że nie ma dla mnie innej drogi…
i przecież to zlepianie szczegółów było mozolne… skrzętne… wywalczone…
Skąd więc biorą się łzy goryczy… 
skąd bezsilność i niewiara, że podołam…
Dlaczego aż tak boli, gdy okłamią ludzie… 
gdy wydostaną ze mnie to co najgorsze… 
dlaczego świat się wali…
Zapadam się w jakąś otchłań niewiary we mnie…

Leje… dobrze, że przyszła burza, po kilku dniach tropicznych upałów... choć pewnie pokrzyżowała nie jednemu plany... 
miasto opustoszało... 
ani psa z kulawą nogą nie widać...

Wiem… jest sens w bezsensie… 
wiem,że "człowieka nie da się zrozumieć bez Chrystusa"...
że On jest jak ta ulewa na spragnioną ziemię w środku lata...
Wiem… 
ale wiedzieć, a przyjąć sercem, to już wyższa filozofia… 

wielka czasem przepaść między jednym a drugim!

środa, 16 lipca 2014

znowu...





… znowu rzecz się ma o komunikacji między ludzkiej… przekonuję się jak jest trudna!  A jednocześnie jak ważna, żeby żyło się po ludzku i nie traciło energii na zamartwianie  czy zostało się dobrze zrozumianym… czy aby nie przepala się kolejny most i nie zarasta kolejna droga do człowieka…
Można grać do perfekcji… przetwarzać się jak kameleon… przysposabiać do sytuacji… można chodzić na palcach… ostrożnie… można wytrenować uśmiech…  i można zabijać myślami zupełnie innymi niż wypowiadane słowa…  do czego zdolna jest ludzka istota???? Przeraża mnie gdy zastanawiam się nad odpowiedzią!
Moje doświadczenie choć za każdym razem inne na szczęście ciągle małe… paradoksalnie pocieszam się faktem, że mogłoby być gorzej… a tego bym nie chciała…
Według przekonania, że nic, co mnie spotyka nie jest daremne spekuluję, że kolejna bitwa o samą siebie, (bo jakiś wyższych celów ona raczej nie ma…
 i chyba dlatego tak boli… ) jest po COŚ …
Buntuję się, że sytuacja w ogóle zaistniała… bo zupełnie nie pasuje do świata tu… psuje sielankę wokół… wprowadza zamęt  w naturalną harmonię…  wytrąca mnie z równowagi…
Wydaj mi się, że całego tego konfliktu ja nie potrzebuję!!!!!
Złości mnie, że w ogóle dałam się w niego wciągnąć… ale musiało być coś, co kazało mi się bronić… zawalczyłam o jakąś słuszność ważną w moim systemie wartościowania i zapłaciłam cenę niebagatelną… 















Chciało by się  zakończyć stwierdzeniem… OTO ŻYCIE… spirala umierania, aby zmartwychwstawać w bólu rodzenia się … ciągły bój o przetrwanie …