niedziela, 25 sierpnia 2013

Co sądzę o CIERPIENIU…


 

Zastanawiam się, czy wolno mi cokolwiek na ten temat sądzić… pierwsze wrażenie po zaledwie chwili spędzonej w hospicjum to BRAK SŁÓW…

A na im więcej pytań chciałam mieć odpowiedź, tym mniej wiedziałam…

Stało się, że po raz pierwszy w moim życiu wiary, nastał czas, gdy nie mam możliwości być każdego dnia na EUCHARYSTII. Zwykle z niewielkimi wyjątkami możliwość była… teraz mam pracę od szóstej do szóstej a nie posługuję się autem, żeby móc po okolicznych wioskach poszukiwać wieczornych mszy…

Na jednej z pierwszych zmian dotarło do mnie, że stoję przy łóżku umierającego człowieka, jak przy ołtarzu na którym dokonuje się niezwykłe misterium…

OTO CZŁOWIEK… bezsilny, pełen bólu… dziwnie „niesprawiedliwie” skazany na śmierć… bez wyjaśnienia przyszło cierpienie… za którym przecież żaden człowiek nie tęskni…

Człowiek nie patrzył… nie mówił… z trudem oddychał… BYŁ…

Zdany na nas… obcych… BYŁ… nie u siebie? Pytam… bo co to znaczy u siebie … ile się trzeba natrudzić by wybudować ziemski dom… a na koniec umierać w obcym miejscu…???

Jak na Golgocie pod gołym niebem…

A na stoliku zdjęcie…  piękni ludzie… rodzina… radość… młodość… siła…

Już tylko się mogę domyślać.. snuć w głowie niezwykłe opowieści… albo ich słuchać, gdy jeszcze mają siłę mówić… patrzą wtedy w dal… jakby przenosili się na skrzydłach słów do innego świata… nagle są przy stole z najbliższymi… w ogrodzie, sadzie, na łące… z ulubionym psem…

Raz nie powstrzymałam łez… długo gapiąc się na śliczne zdjęcie z młodości… próbowałam znaleźć 10 szczegółów różniących ten OBRAZEK… zerkałam raz na łóżko, raz na zdjęcie… nie mogłam uwierzyć, że taki jest ludzki los… już nie odważyłam się pytać dlaczego… wyszłam umyć twarz i nabrać powietrza…

I mniej pytam tym więcej rozumiem…

A Eucharystię mam na każdym łóżku… liturgia celebrująca się każdego dnia…

Gosia pytała, co myślę o wartości takiego cierpienia ludzkim okiem zdającego się być „nieświadomym” …

człowiek sam w sobie to ogromna wartość – to cud i tajemnica… zatem śmiem twierdzić, że gdy dosięga on TAJENICY CIERPIENIA staje się on częścią tego MISTERIUM, które dokonało się na krzyżu, a to niewątpliwie wielka ŁASKA…

i już nawet nie pytam jakiego jest, czy był wyznania… jak żył… kim był…

przy drzwiach pokoju wiszą wizytówki… często widać, że przed nazwiskiem są tytuły… na łóżku już zupełnie nie potrzebne…

spoglądam w niebo… czekam na łzę miłosierdzia, w której zatopi się dusza i już będzie szczęśliwa…

   


niedziela, 4 sierpnia 2013

CZAS NAJWYŻSZY



Czas przeszły, teraźniejszy, przyszły i… najwyższy… ile czasów wypełnia zaledwie jeden dzień ? wyliczyłam dziś jak wiele rzeczy powinnam zrobić, bo CZAS NAJWYŻSZY!!! 


Najwyższy czas otworzyć oczy… porozmawiać z Bogiem… zjeść śniadanie… wyjść do kościoła… napisać kilka słów… posłać obiecane zdjęcia… itd…

Dziś niedziela, więc był CZAS…

Już późny wieczór i nareszcie burza! Siedzę przy świeczce…  śpiewa mi TGD o tym, by Pan Bóg przemienił czas … bo on jest KRÓLEM CZASU! A Jego mocą, to wszystko, co spotkało mnie ostatnio nabiera sensu, staje się PIEKNE…
do posłuchana owa piosenka ;)

Zaczęłam pracę  w  hospicjum… zupełnie nowy rozdział w moim życiu… staję znowu z pustymi dłońmi… uczę się jak dziecko…. Daję się zupełnie zaskakiwać… chyba nie wiele może mi się  tam wydawać… bo hospicjum to miejsce ŻYJĄCE  jakby w innym wymiarze… nasiąknięte TAJEMNICĄ cichego odchodzenia…. „Cichego”… nie znaczy bez krzyku  i ciężkiego wzdychania…. ale takiego właśnie z czasem najwyższym, którego nie da się co do sekundy wyliczyć… przychodzi  bez słowa…
 
 

Miałam odwiedziny… była Maria Anna a później Marek i Marcin. Ciężar i lekkość obu spotkań nie do zważenia ;)… oba pełne i zaskakujące w jedyny i niepowtarzalny sposób .



Byłam na Słowacji w Rużomberoku na spotkaniu młodych w jedności z Brazylijskim Rio . Nowi  ludzie, radość, świeżość wiary… tak by można bez końca… i tyle tam było  kulturalno – artystyczno – duchowych  doświadczeń ! zły miał ochotę wszystko mi zabrać w drodze powrotnej, gdy utknęłam  na Słowackiej stronie w Puchovie… bo pociąg miał spóźnienie, a osobowy nie poczekał… co się ostatecznie okazało?  Hmmm  ta genialna  nić łącząca ludzi wierzących w TEGO SAMEGO TRÓJJEDYNEGO BOGA, czyniąca obcych sobie braćmi i siostrami!!! Ta nić zadziałała… ta nić pozszywała dziurawe sytuacje… po tej nici, jak akrobatka miałam szansę przejść odważnie…. Złapałam się natchnienia, aby zatelefonować do Lidecka… porosić o pomoc… wyciągnęłam dłonie i zamknęłam oczy!!! Udało mi się zawierzyć, że Bóg nie zostawi mnie w sytuacji bez wyjścia… dobrzy ludzie gotowi byli pomóc… nie musieli..w końcu mało się znamy… i tu się właśnie uśmiecham…. Bo TO, co nas łączy - sprawia, że MAŁO zaczyna znaczyć STRASZNIE WIELE…


…tyle jest we mnie wdzięczności za te wszystkie czasy wypełniające moją codzienność!!!!