Przeczytałam Słowo z V niedzieli Wielkiego
Postu.
Usiadłam na Jego brzegu i ni stąd ni zowąd znalazłam się na przyczepie
pełnej pszenicy. Przed chwilką zwieziona z pola, jeszcze ciepła od letniego
słońca.
Sam środek wspomnienia z dzieciństwa. Nasze
podwórko, stodoła, wrzawa czasu żniw.
Wskakiwaliśmy na przyczepę i chodziliśmy po
gromadzie ziarna. Miało sobie jedyny zapach… dźwięczało specyficznie
przesypując się pod stopami…
To nie był koniec jego drogi a dało się wyczuć
w powietrzu atmosferę zadowolenia…
Zmieniłam kierunek moich myśli… do
chwili gdy ziarno wpada w ziemię.
I ten obraz nie był mi obcy. Tym razem było to
doświadczenie z medytacji na Ćwiczeniach Duchowych św.Ignacego.
Znalazłam się wtedy „pod ziemią” wraz z
ziarnem… daję cudzysłów …choć intensywność owego przeżycia, była na tyle silna,
że wręcz realna… (kto przeżywał ten genialny sposób rekolekcji, ten wie o czym
mówię…)
Czułam zapach wilgoci… widziałam, jak ziarno
umiera… słyszałam, jak pęka…
W ciszy ziemi rodziło się na moich oczach nowe
życie. Ziarno kiełkowało… z wysiłkiem pięło się w górę do światła. Mężnie
znosiło podmuchy wiatru. Smagane deszczem stawało się długim, pewnym siebie
kłosem…
Przypomniał mi Bóg, że DROGA ZIARNA jest moją
drogą…
Jezusowe umieranie zmieniło bieg historii…
siła Miłości rozerwała okowy zła… otworzyła się BRAMA NIEBA!
Teraz w Jego śladach mogę odnaleźć cel i sens
moich codziennych zmagań.
Nie muszę się bać!
Chcę być ziarnem!
Prosiłam, aby dał mi odwagę umierać i rodzić
się na nowo w codzienny zmaganiach…
Aby dał mi wiarę, że pod błękitnym niebem
dotykam zaledwie przedsionków wiecznej radości… i aby dał mi pragnąć jej całej
bardziej niż czegokolwiek TU na ziemi…