„Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze
niż miecz obosieczny(…) Hbr 4, 12
Było sobotnie jesienne popołudnie. Przyszłam
do domu po spełnionej służbie.
Od rana na plebani przygotowywałam posiłek dla 15 „chłopów”,
którzy kontynuowali prace nad wymianą dachu na parafialnej stodole. Gotowałam
dla nich gulasz i smarowałam wielkie sterty bułek.
Była to jedna z licznych w ostatnim czasie
akcji i muszę przyznać, że marzyło mi się co najszybciej wrócić do domu i
odpocząć…
...To, co wydarzyło się popołudniu stało się tak
wielką motywacją, że w końcu umieszczę tu parę słów…
Dość tego nagromadzonego mam w sobie, a dzielona
radość mnoży się przez dzielenie …
...ja z
matematyki jestem totalna noga, ale akurat o tej kalkulacji trochę wiem …
...A poza tym od tego przecież miało być to
miejsce, abym dzieliła się okruchami codzienności… takim małym nic, które staje
się czymś i czego nie miało by się puszczać w niepamięć…
Wracając do sedna sprawy:
Muszę zacząć od tego, że sposób w jaki Pan Bóg
pozwala mi na własnej skórze poczuć realność Swego Słowa za każdym razem
zdumiewa mnie na nowo… i brakuje mi słów
nad np… tym jednym biblijnym zdaniem, które umieściłam na początku…
…To zdanie ale i kolejne z „ pakieciku” na
dzisiejszą niedzielę z genialnym opisem
spotkania Jezusa z bogatym młodzieńcem pytającym o doskonałość…. I ta cała
logika Bożej ekonomi, w której im mniej masz tym posiadasz więcej… Jezusowe
spojrzenie z miłością i zdziwienie uczniów… obraz posiadania rodziny wielkiej
jak świat… bo „u ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; u Boga wszystko jest
możliwe”…
…Wszystko to potrafi w jednej chwili być
rzeczywiste!
Dech zapiera, gdy sobie uświadamiam, w co się
wpakowałam wierząc tym słowom… idąc w nieznane przestrzenie wiary… z wielkim
NIC… i jeszcze większym strachem, przed każdym nowym, do którego wzywa…
...Tego sobotniego popołudnia ułożyłam się
wygodnie pod kocykiem w ciepłych zielonych skarpetach… (ważny szczegół !)… do
wieczornych, wspólnych modlitw było jeszcze sporo czasu, więc nasz mały domek
zatopił się w idealnej ciszy!
Co mogło by nas wyrwać z tej istnej
sielanki?...
„hhhmmm… a może by tak biskup wpadł na kawę”?
– pomyślał Pan Bóg i podrapał się pod nosem….
W domku rozległ się krzyk… po nim tupot
biegnących stópek i pukanie do drzwi mojego pokoju…
Nagle dzwonek do drzwi wejściowych….
Na dole jeszcze większy popłoch…
Konsternacja…
…Z trudem wydostałam się z otchłani zielonego
koca, w który z taką pieczołowitością udało mi się przed chwilką zamotać…
W drzwiach stała Zuzanna… miała wielkie oczy i
ledwie oddychając wykrztusiła z siebie jedno słowo:
„BISKUP!!!!”…
Na moją zgubę głupio zapytałam:
„CO??????????????”
Odpowiedź była oczywista:
„JAKIE „CO???”…. PRZECIEŻ MÓWIĘ, ŻE BISKUP!!!”
Jej oczy stały się jeszcze większe i zdawało
się, że mnie zje!
Kolejny dzwonek do wejściowych drzwi
wyswobodził mnie ze spojrzenia Zuzanny, ale nie wyswobodził z ogromu
zaskoczenia…
Musiałam wyskoczyć z zielonych skarpetek, (co
w chwili paniki wcale nie jest takie proste!!!!)… zanurkować do habitu…
zbiegnąć po schodach i jakby nigdy nic z uśmiechem zaprosić biskupa na kawę… i
wszystko to zaledwie w kilka sekund!…
…Biskup na nasz jubileusz, nie mógł przyjechać,
bo miał pełny grafik tego dnia ( … o jubileuszu będzie następnym razem…) ale
jak go raz spotkałyśmy przypadkiem na sv.Hostine,to z grzeczności
zaproponowałyśmy, że kiedykolwiek zapraszamy na kawę…
( tu przestroga!: Ważyć
sobie słowa! Zawsze dobrze przemyśleć, co się chce komu powiedzieć… ;) )
… mała jest moja wiara, więc i w kwestii tego naszego zapraszania nie
przypuszczałam, że taki biskup zapamięta
nas i naprawdę przyjedzie…
Sytuacja potencjalnie wywołująca atak serca… w
naszym przypadku atak paniki… sporego szoku… w którym jesteście wstanie
wyczarować i coś do kawy, nawet jeśli „słodka szafka” jest na dnie…
( na marginesie:
Pytam
Jożki po całej akcji:
Skąd miałaś te pierniki, które tak smakowały
sekretarzowi biskupa?
A ona jakby nigdy nic odpowiada:
„A wiesz… dał nam je ten pan, cośmy raz u
niego byli z Jankiem wyganiać z domu diabła…”
Oniemiałam...
...Było to jakieś pół roku temu… zabrała nas
tam jedna kobieta… człowiek, o którym mowa do kościoła nie chodzi… chciał
sprzedać dom… ale nikt go nie chciał kupić… Pani z nieruchomości stwierdziła,
że ten dom jakiś dziwny… człowiek przyznał się, że kilkanaście lat temu jego
ojciec popełnił w tym domu samobójstwo… razem stwierdzili, że może by tak ten
dom pobłogosławić i wykropić święconą wodą…
To właśnie zrobiliśmy…
Zdawało by się że, pan długo zwlekał z tym
gestem wdzięczności… ale przy tym idealnie trafił z piernikami, kiedy ich
najbardziej potrzebowałyśmy!!
Taki full serwis... żeby nie bylo aż tak poważnie...)
… Po wszystkim był jeszcze totalny atak
śmiechu…
A wieczorem dzieląc się Ewangelią,
przypomniały mi się moje zielone skarpety i to jak szybko z nich wyskakiwałam…
Jestem Panu Boga wdzięczna, za wspólnotę Kościoła
jakiej tu doświadczam… za arcybiskupa, którego widziałam już nie raz w
kapciach… blisko ludzi… i wczoraj u nas na kawie…
Za to, że stroma ścieżka wiary nie pozwala
usnąć w ciepełku i wyzwala ze mnie ogromne pokłady odwagi… o których nie miałam
pojęcia….
Może to takie nic… to przecież tylko biskup,
który miał po drodze…
Może to tylko to ewangeliowe „stokroć więcej”…
które dla pędzącego świata wydaje się być farsą…
Może to właśnie Bóg wierny temu, co obiecał ...
Modlę się o MĄDROŚĆ, „bo wszystko złoto wobec niej jest garścią
piasku…”