niedziela, 11 października 2015

zielone skarpet, czyli kawa z arcybiskupem...





Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż miecz obosieczny(…) Hbr 4, 12


 Było sobotnie jesienne popołudnie. Przyszłam do domu po spełnionej służbie.

Od rana na plebani  przygotowywałam posiłek dla 15 „chłopów”, którzy kontynuowali prace nad wymianą dachu na parafialnej stodole. Gotowałam dla nich gulasz i smarowałam wielkie sterty bułek.

 Była to jedna z licznych w ostatnim czasie akcji i muszę przyznać, że marzyło mi się co najszybciej wrócić do domu i odpocząć…

...To, co wydarzyło się popołudniu stało się tak wielką motywacją, że w końcu umieszczę tu parę słów…


 Dość tego nagromadzonego mam w sobie, a dzielona radość mnoży się przez dzielenie …   
...ja z matematyki jestem totalna noga, ale akurat o tej kalkulacji trochę wiem … 


 ...A poza tym od tego przecież miało być to miejsce, abym dzieliła się okruchami codzienności… takim małym nic, które staje się czymś i czego nie miało by się puszczać w niepamięć…


 Wracając do sedna sprawy:

 Muszę zacząć od tego, że sposób w jaki Pan Bóg pozwala mi na własnej skórze poczuć realność Swego Słowa za każdym razem zdumiewa mnie  na nowo… i brakuje mi słów nad np… tym jednym biblijnym zdaniem, które umieściłam na początku… 


 …To zdanie ale i kolejne z „ pakieciku” na dzisiejszą niedzielę z genialnym opisem spotkania Jezusa z bogatym młodzieńcem pytającym o doskonałość…. I ta cała logika Bożej ekonomi, w której im mniej masz tym posiadasz więcej… Jezusowe spojrzenie z miłością i zdziwienie uczniów… obraz posiadania rodziny wielkiej jak świat… bo „u ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; u Boga wszystko jest możliwe”…

…Wszystko to potrafi w jednej chwili być rzeczywiste!


 Dech zapiera, gdy sobie uświadamiam, w co się wpakowałam wierząc tym słowom… idąc w nieznane przestrzenie wiary… z wielkim NIC…   i jeszcze większym strachem, przed każdym nowym, do którego wzywa… 


 ...Tego sobotniego popołudnia ułożyłam się wygodnie pod kocykiem w ciepłych zielonych skarpetach… (ważny szczegół !)…            do wieczornych, wspólnych modlitw było jeszcze sporo czasu, więc nasz mały domek zatopił się w idealnej ciszy!
 

 Co mogło by nas wyrwać z tej istnej sielanki?...


 „hhhmmm… a może by tak biskup wpadł na kawę”? – pomyślał Pan Bóg i podrapał się pod nosem….

 W domku rozległ się krzyk… po nim tupot biegnących stópek i pukanie do drzwi mojego pokoju…

Nagle dzwonek do drzwi wejściowych….

Na dole jeszcze większy popłoch…

Konsternacja…

 …Z trudem wydostałam się z otchłani zielonego koca, w który z taką pieczołowitością udało mi się  przed chwilką zamotać…

W drzwiach stała Zuzanna… miała wielkie oczy i ledwie oddychając wykrztusiła z siebie jedno słowo:

BISKUP!!!!”…

Na moją zgubę głupio zapytałam:

CO??????????????

Odpowiedź była oczywista:

JAKIE „CO???”…. PRZECIEŻ MÓWIĘ, ŻE BISKUP!!!


 Jej oczy stały się jeszcze większe i zdawało się, że mnie zje!


 Kolejny dzwonek do wejściowych drzwi wyswobodził mnie ze spojrzenia Zuzanny, ale nie wyswobodził z ogromu zaskoczenia…

 Musiałam wyskoczyć z zielonych skarpetek, (co w chwili paniki wcale nie jest takie proste!!!!)… zanurkować do habitu… zbiegnąć po schodach i jakby nigdy nic z uśmiechem zaprosić biskupa na kawę… i wszystko to zaledwie w kilka sekund!…


 …Biskup na nasz jubileusz, nie mógł przyjechać, bo miał pełny grafik tego dnia ( … o jubileuszu będzie następnym razem…) ale jak go raz spotkałyśmy przypadkiem na sv.Hostine,to z grzeczności zaproponowałyśmy, że kiedykolwiek zapraszamy na kawę… 
( tu przestroga!: Ważyć sobie słowa! Zawsze dobrze przemyśleć, co się chce komu powiedzieć… ;) )


 … mała jest moja wiara, więc i  w kwestii tego naszego zapraszania nie przypuszczałam, że taki biskup zapamięta  nas    i naprawdę przyjedzie…


 Sytuacja potencjalnie wywołująca atak serca… w naszym przypadku atak paniki… sporego szoku… w którym jesteście wstanie wyczarować i coś do kawy, nawet jeśli „słodka szafka” jest na dnie…


( na marginesie:

 Pytam Jożki  po całej akcji:

Skąd miałaś te pierniki, które tak smakowały sekretarzowi biskupa?

A ona jakby nigdy nic odpowiada:

A wiesz… dał nam je ten pan, cośmy raz u niego byli z Jankiem wyganiać z domu diabła…

Oniemiałam...

 ...Było to jakieś pół roku temu… zabrała nas tam jedna kobieta… człowiek, o którym mowa do kościoła nie chodzi… chciał sprzedać dom… ale nikt go nie chciał kupić… Pani z nieruchomości stwierdziła, że ten dom jakiś dziwny… człowiek przyznał się, że kilkanaście lat temu jego ojciec popełnił w tym domu samobójstwo… razem stwierdzili, że może by tak ten dom pobłogosławić i wykropić święconą wodą…

To właśnie zrobiliśmy…

 Zdawało by się że, pan długo zwlekał z tym gestem wdzięczności… ale przy tym idealnie trafił z piernikami, kiedy ich najbardziej potrzebowałyśmy!!

Taki full serwis... żeby nie bylo aż tak poważnie...)


 … Po wszystkim był jeszcze totalny atak śmiechu… 


 A wieczorem dzieląc się Ewangelią, przypomniały mi się moje zielone skarpety i to jak szybko z nich wyskakiwałam…

Jestem Panu Boga wdzięczna, za wspólnotę Kościoła jakiej tu doświadczam… za arcybiskupa, którego widziałam już nie raz w kapciach… blisko ludzi… i wczoraj u nas na kawie…

 Za to, że stroma ścieżka wiary nie pozwala usnąć w ciepełku      i wyzwala ze mnie ogromne pokłady odwagi… o których nie miałam pojęcia….

 Może to takie nic… to przecież tylko biskup, który miał po drodze…

 Może to tylko to ewangeliowe „stokroć więcej”… które dla pędzącego świata wydaje się być farsą…

 Może to właśnie Bóg wierny temu, co obiecał ...

 Modlę się o MĄDROŚĆ,  bo wszystko złoto wobec niej jest garścią piasku…”





poniedziałek, 22 czerwca 2015

noc



Po długim czasie, gdy mnie akurat naszła chęć na podzielenie się kawałkiem wzniosłych przemyśleń dostałam bardzo smutną wiadomość…
Zachowam ją dla siebie… zastanawia mnie jednak jak utrzymać równowagę podczas, gdy wiatr wieje prosto w twarz…
Gdy przychodzi tyle pytań burzących poukładany już w miarę świat…
Jak być mądrym… jak dobrać odpowiednie słowa, aby nie zranić jeszcze bardziej i nie zniszczyć drugiego człowieka lekkim sądem…
Na co mam prawo, a na co nie mam w ocenianiu sytuacji, które przynosi codzienność…????
I przede wszystkim jak widzi to Bóg?
Bo ja to widzę bardzo stanowczo… mnie się wiele nie podoba… ja chciałabym krzyczeć …
Gapię się w białą ścianę… brak mi tak naprawdę słów…


sobota, 21 marca 2015

DROGA ZIARNA





Przeczytałam Słowo z V niedzieli Wielkiego Postu. 
Usiadłam na Jego brzegu i ni stąd ni zowąd znalazłam się na przyczepie pełnej pszenicy. Przed chwilką zwieziona z pola, jeszcze ciepła od letniego słońca. 

Sam środek wspomnienia z dzieciństwa. Nasze podwórko, stodoła, wrzawa czasu żniw.

Wskakiwaliśmy na przyczepę i chodziliśmy po gromadzie ziarna. Miało sobie jedyny zapach… dźwięczało specyficznie przesypując się pod stopami…

To nie był koniec jego drogi a dało się wyczuć w powietrzu atmosferę zadowolenia…

Zmieniłam kierunek moich myśli… do chwili gdy ziarno wpada w ziemię.

I ten obraz nie był mi obcy. Tym razem było to doświadczenie z medytacji na Ćwiczeniach Duchowych św.Ignacego.

Znalazłam się wtedy „pod ziemią” wraz z ziarnem… daję cudzysłów …choć intensywność owego przeżycia, była na tyle silna, że wręcz realna… (kto przeżywał ten genialny sposób rekolekcji, ten wie o czym mówię…)

Czułam zapach wilgoci… widziałam, jak ziarno umiera… słyszałam, jak pęka…

W ciszy ziemi rodziło się na moich oczach nowe życie. Ziarno kiełkowało… z wysiłkiem pięło się w górę do światła. Mężnie znosiło podmuchy wiatru. Smagane deszczem stawało się długim, pewnym siebie kłosem…

Przypomniał mi Bóg, że DROGA ZIARNA jest moją drogą…

Jezusowe umieranie zmieniło bieg historii… siła Miłości rozerwała okowy zła… otworzyła się BRAMA NIEBA!

Teraz w Jego śladach mogę odnaleźć cel i sens moich codziennych zmagań.

Nie muszę się bać!

Chcę być ziarnem!

Prosiłam, aby dał mi odwagę umierać i rodzić się na nowo w codzienny zmaganiach…

Aby dał mi wiarę, że pod błękitnym niebem dotykam zaledwie przedsionków wiecznej radości… i aby dał mi pragnąć jej całej bardziej niż czegokolwiek TU na ziemi…




niedziela, 22 lutego 2015

postnie



 Wczoraj próbowałam przeżyć swój comiesięczny dzień skupienia... dosłownie przeżyć!
wieczorem, sumując dzień z wielkiego "nic" wyłoniło się nagle jakże ascetyczne doświadczenie... 
nie miałam tu o tym pisać... bo obiecałam sobie, że dopóki nie wrócę do wspomnień z Pragi i spotkania Taize nie będzie tu nic...
nie wiem dlaczego tak ciężko mi pozbierać myśli... i czym się zmobilizować do bardzo wielu rzeczy w moim życiu...
a może nawet wiem... ale po prostu nie chce mi się... bo... bo to i tamto musiało by się skończyć... stać inne itd...
a wczoraj... zupełnie niechcący znalazłam się przez słowa Ewangelii w domu Lewiego. Co w tym "zabawnego"?...
to, że miesiąc temu, podczas wyznaczonego przeze mnie dnia skupienia również było o celniku... wtedy udało mi się bardziej świadomie przeżyć ten dzień... tym razem była to moja pustynia! 
Potrzebowałam zmierzyć się z demonami, które od Środy Popielcowej próbują ukazać mi, gdzie według nich jest moje miejsce...
w zupełnej pustce spotkałam Boga, który patrzył z wyrozumieniem na moją nędzę... 
tam gdzie nie było mnie był On...
łaską jest spotykanie Go... łaską dostrzeżenie tej chwili w tym, co normalnie uznałabym za zupełną moją porażkę... 
od rana oddycham tym spotkaniem... szukam strzępków z tego "pustego" wczoraj... nic nie mówię, żeby nie zakrzyczeć CISZY, która mnie napełnia pokojem...
do zrobienia ciągle pozostaje dużo... i prawdę mówiąc nie wiele sama sobie obiecuję... 
może po cichu czekam na cud...
a że wiem jakie dokonuje, choćby przez tego typu sekundy łaski zawieszam się zuchwale na cienkich nitkach wiary... 
niezawodny Brandstaetter nazwał to, czego ja nie umiem a w głębi siebie noszę...

Spotkanie z Bogiem
"Drżąc bezsilnie w Twoim spojrzeniu
Jak w dziobie mewy złowiona ryba,
Z głębi mej nędzy wołam do Ciebie:
„Wysłuchaj mojego głosu i moich dziejów
I nakłoń uszy swoje na głos moich modlitw,
I uczyń mnie dobrym człowiekiem,
Albowiem tylko wówczas
Jestem,
Gdy jestem dobry.
Oto jedyna wiara
Mojego człowieczeństwa
I istnienia „

Idąc przez mój niski dzień
Pochylam czoło,
Ciężkie od pochmurnych chórów.

Nic nie jest przypadkiem.

Ty nie grasz w kości , Boże,
I dlatego jesteś bardzo złożony,
W swojej niepodzielnej i troistej Jedności,
I dlatego zmierzam do Ciebie
Trudnymi drogami,
Przez niedocieczone prawa i formuły,
Przez materię, która jest energią,
Przez linię prostą, która jest linią krzywą,
I przez promieniowanie martwych przedmiotów.

Niech będą błogosławione wszystkie drogi,
Proste,krzywe i dookolne,
Jeżeli prowadzą do Ciebie,
Albowiem moja dusza bardziej tęskni za Tobą,
Niż tęsknią nocami stróże, pokryci rosą,
Za wschodzącym słońcem.

Połóż dłoń na człowieczej trzcinie
I dotknięciem palców obudź w niej
Muzykę nowego życia,
Boże."
 Roman Brandstaetter